"The Revenant"
Alejandro González Iñárritu
(2015)
Hugh Glass, uznany za martwego, niczym zjawa powraca z krainy cieni, by zemścić się na zabójcy swojej rodziny.
„Zjawa” była jednym z najbardziej wyczekiwanych filmów 2015 roku.
Wszak to przecież nowy twór Iñárritu, zdobywcy OSCARA, i nowy film Leonardo Di Caprio
po dwóch latach od jego wystąpienia u Scorsesego.
Produkcja była nagłaśniana na wszystkie możliwe sposoby i
chyba właśnie przez to jestem rozczarowana. O ile film absolutnie zachwyca
zdjęciami, o tyle fabularnie bardzo mocno kuleje. Reżyser serwuje nam porcję
odgrzewanych kotletów, odświeżając podstawowe schematy i motywy charakterystyczne
dla tego gatunku. Główny wątek - bohatera szukającego zemsty za śmierć swojej
rodziny - nie jest oryginalny, przeplatany ze snami Glassa o jego zmarłej żonie nasuwa
wspomnienie „Gladiatora” Ridleya Scotta. Wydarzenia można przewidzieć – ba,
reżyser robi wszystko, żebyśmy mogli je przewidzieć, dając wyraźne symboliczne
sygnały co do tego, co zaraz nastąpi.
Jakby tego było jeszcze mało, Iñárritu za wszelką cenę próbuje nadać swojemu dziełu niepotrzebnej wzniosłości. Każda decyzja bohaterów musi być w odpowiedni sposób moralnie uzasadniona, tak by „białe” charaktery były bardziej heroiczne, zaś „czarne” sprawiedliwie ukarane. Nie ma tutaj postaci „szarych”, świat jest wyraźnie podzielony na pół, oddzielając zło od dobra i próbując w ten sposób wytłumaczyć bezmyślną, nieuzasadnioną przemoc.
Jakby tego było jeszcze mało, Iñárritu za wszelką cenę próbuje nadać swojemu dziełu niepotrzebnej wzniosłości. Każda decyzja bohaterów musi być w odpowiedni sposób moralnie uzasadniona, tak by „białe” charaktery były bardziej heroiczne, zaś „czarne” sprawiedliwie ukarane. Nie ma tutaj postaci „szarych”, świat jest wyraźnie podzielony na pół, oddzielając zło od dobra i próbując w ten sposób wytłumaczyć bezmyślną, nieuzasadnioną przemoc.
Jest w tym wszystkim jednak pewnego rodzaju urok – w tym
zimowym, mroźnym klimacie, idealnie dopasowanej muzyce i długich, powolnych
ujęciach kamery. Urok, który odrywa widza od rozciągniętych do znudzenia scen,
niespełniających swych roli. To, co ma wzruszać, wcale nie wzrusza; to, co ma
trzymać w napięciu, w napięciu nie trzyma.
Kurczę, uważałem Iñárritu za geniusza, szczególnie po genialnym "Birdmanie" i niesamowicie wzruszającym "Babel". Za to słyszę coraz więcej zaniepokojonych widzów. No nic, będzie trzeba samemu obejrzeć ten film. W każdym razie polecam te dwie powyższe produkcje. I na filmwebie chętnie zaproszę, tylko uprzedzam, że czasem budzi się we mnie natura stalkera.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Gnom.
[niepokoje-gnoma]
Boru najdroższy, mój komentarz ma zakalca - miałem na myśli "coraz więcej opinii zaniepokojonych widzów" :D
UsuńNa bloga Twego trafiłam przypadkiem, przemierzając niezbadane ścieżki internetów... Puenta tej historii jest taka, że bardzo mi się tu u Ciebie spodobało, chętnie będę zaglądać ;)
OdpowiedzUsuń